Kwestię kożuszka zostawię na koniec. Musicie uzbroić się w cierpliwość, bo muszę podzielić się z Wami czymś naprawdę ważnym. Wybraliśmy się ostatnio do kina. Miało to miejsce w niedzielę i w zasadzie to (chyba!) nie mam prawa narzekać. Powinnam była się tego
spodziewać. Pójście do kina w weekend, na horror to zdecydowanie głupi
pomysł. Dobrze, że miałam darmowe bilety, inaczej płakałabym zapewne przez tydzień. To był pomysł najgorszy z najgorszych, tym bardziej, że jestem wielką fanką horrorów i mam w stosunku do nich dość duże wymagania. „Las
samobójców” ma ogromny potencjał, bo jego akcja dzieje się w lesie Aokigahara położonym u stóp góry Fuji w Japonii, który naprawdę istnieje. Ludzie naprawdę popełniają w nim samobójstwa, a ich ciała często bardzo długo leżą w nim, zanim ktoś je odnajdzie. (Nie polecam filmu, natomiast z czystym sumieniem #polecam film dokumentalny na ten temat - można go znaleźć w sieci). Ale co tam potencjał, przecież i tak nikt go nie wykorzysta! Więcej się śmiałam niż bałam, ale w zasadzie
nie o moich wrażeniach dotyczących filmu chciałam Wam dzisiaj opowiedzieć.
Chciałam natomiast podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami dotyczącymi
widowni. Czy zauważyliście tę prawidłowość, że różnica w zachowaniu widowni
jest wprost proporcjonalna do poziomu filmu? Im głupszy film tym głupsza
widownia, he? Dawno nie byłam w kinie na czymś, do czego oglądania używanie mózgu (nawet w najmniejszym stopniu!) nie jest w ogóle potrzebne. Nie pamiętam kiedy oglądałam w kinie ( w domu się zdarza, hah!) że tak powiem „odmóżdzającym” i całkowicie odzwyczaiłam się od głupiej widowni. „Las
samobójców” zafundował mi jej dawkę przekraczającą dopuszczalne granice.
Wiadomo, że niektórzy chodzą do kina, a nie na film, ale są też tacy (czytaj
JA), którzy z tego już dawno wyrośli. I na koniec podziękuję bohaterom filmu za to, że dzięki nim podjęłam decyzję, że już więcej nie wybiorę się do kina na
„odmóżdżający” horror klasy B, nawet z narzeczonym Lady Gagi w roli głównej.
Wracając do kożuszka. Dzisiaj rozpoczynam nowy cykl o nazwie #TAKalboTAK, w którym będę pokazywać Wam jak nosić jedną rzecz na dwa, zupełnie inne sposoby. Dzisiaj pod lupę bierzemy beżowy kożuszek. Ta część garderoby jest dla mnie tak wdzięczna, że zestawienie jej zarówno w sposób elegancki, ze spódnicą i szpilkami jak i luźny z traperami, jest niezwykle proste. Która z przedstawionych stylizacji bardziej Wam się podoba? Jaką rzecz chcielibyście zobaczyć w następnej odsłonie cyklu?
Buziaki.
Paulina.
kożuszek | sheepskin coat | FILLE A SURVIVE
torebka | bag | PAULINA SCHAEDEL
timberlands | BUT SKLEP
sweter | sweater | F&F
kożuszek | sheepskin coat | FILLE A SURVIVE
torebka | bag | PAULINA SCHAEDEL
buty | shoes | DEE ZEE
pomponik | pompom | UNI VESTI
sweter | sweater | H&M
pięknie wyglądasz!
OdpowiedzUsuńI TAK I TAK - oba warianty fantastyczne, oba wykorzystam :)
OdpowiedzUsuńKożuszek ma coś w sobie, bardzo ladnie sie w nim prezentujesz ;) pozdrawiam i zapraszam ;)
OdpowiedzUsuńŚlicznie ❤
OdpowiedzUsuńuwielbiam kożuszki:) obie stylizacje są przepiękne;)
OdpowiedzUsuńhttp://fashionmakeup-czarnulaxyz.blogspot.com/
Rewelacyjne zestawy !!! :)
OdpowiedzUsuńJa nie lubię horrorów wiec problem mam z głowy. A zestaw wole 1, jest taki typowo Twój. :D a może z kozakami za kolano 2 wersje?
OdpowiedzUsuń