„Święta, Święta i po Świętach”.
Zleciało jak z bicza strzelił, ale każdy wie, że wszystko co dobre szybko się
kończy. Kocham Święta zarówno te Wielkanocne jak i Bożego Narodzenia, bo
towarzyszy im wręcz fenomenalna otoczka. Otoczka, która poza tą magiczną,
odnoszącą się głównie do Bożego Narodzenia, stanowi kwintesencję polskich
Świąt. Zaczyna się od przedświątecznej gorączki obejmującej atak na wszelkie
możliwe sklepy spożywcze i kupowanie wszystkiego, co nam wpadnie w ręce.
Niczego nie może zabraknąć, dlatego pięć bochenków chleba, sześć wielkich
słoików majonezu i całe kosze jajek są obowiązkowe. Kiedy zakupy już zrobione,
kiedy kuchenne szafki się nie domykają,
a lodówka pęka w szwach (ku uciesze gospodyń domowych - jest druga, większa… na
balkonie) przychodzi czas na przedświąteczne porządki. Z racji tego, że kocham
sprzątać (sic!) jest to mój ulubiony temat. Zaczynamy od wycierania kurzu ze
wszelkich możliwych zakamarków domu, mycia podłóg, trzepania dywanów, prania
firan i miliona innych rzeczy, których nie robiliśmy od dawien dawna, aby
przejść do najważniejszego przedświątecznego rytuału czyli mycia okien.
Wszystko to oczywiście dla Jezusa - KLIK. Kiedy wszystkie te czynności zakończą
się pozytywnie, kiedy uzyskają akceptację z samej góry (czytaj od mamy i babci)
przychodzi w końcu upragniony przez wszystkich moment. Magiczny stoliczek
nakrywa się i paradoksalnie przez bite trzy dni nic z niego nie ubywa. Potem jeszcze długo po
Świętach lodówki zapełnione są wielkanocnymi potrawami, a już po paru dniach od
Świąt o sałatce warzywnej nie możemy myśleć. Ale jeśli jej nie zjemy, nie mamy
prawa nazywać się Polakami. Ot, co! Kiedy już sumienie nie pozawala nam sięgnąć
po kolejną miskę żurku, kiedy nasze wewnętrzne "ja" krzyczy, że jeszcze jedno
zjedzone jajko sprawi, że nie będziesz mógł się ruszać, w końcu, w spokoju
zalegamy na kanapie. I tak nie możemy się ruszać, a to jeszcze jedno jajko nic
by w tym przypadku, krytycznym przypadku, nie zmieniło. No nic, przynajmniej
mamy czyste sumienie. Kiedy zaleganie na kanapie już nam się znudzi, wracamy do
stołu, gdzie niewinne rozmowy przy kawałku pysznego, babcinego ciasta
przeradzają się w polityczne kłótnie. Standard, to już taka polska tradycja.
Kiedy wszystkie z tych punktów zostaną odhaczone wreszcie przychodzi czas na
błogie lenistwo, okraszone kolejnym kawałkiem mazurka lub jeszcze jedną porcją
ukochanej, warzywnej sałatki. Wszystko to w towarzystwie uśmiechniętych buź
(poza tradycyjnymi kłótniami) i pięknej pogody za oknem. Czego chcieć więcej?
Może Świąt trwających tydzień?
Wiadome jest, że na niedzielny
obiad, (kończący się, o ile pogoda, dopisze obowiązkowo spacerem w Łazienkach), nie można
ubrać się byle jak. Obcas, krótka spódnica, niejednokrotnie kapelusz chroniący
przed jakże gorącymi promieniami słońca. Postanowiłam nie być gorsza i dzisiaj
zaprezentuję mam mój niedzielno-obiadowy zestaw. Chciałoby się krzyknąć
ALLELUJA! Spacerowy zestaw jednakże wyglądał nieco inaczej - KLIK. I przyznam
szczerze, że przechadzając się w trampkach po Łazienkach (w otoczeniu Pań
ganiających w szpilkach za swoimi pociechami) czułam się rewelacyjnie!
Do następnego. Paulina
ZDJĘCIA MACIEK SZABLIŃSKI
torebka, spódnica i bluzka | bag, skirt & blouse | MONASHE
futerko | faux fur | ATMOSPHERE
buty | shoes | DEE ZEE
wow wyglądasz cudownie:) śliczne masz futerko:)
OdpowiedzUsuńhttp://fashionmakeup-czarnulaxyz.blogspot.com/
Mega zgrabne te butki :)
OdpowiedzUsuńBaaardzo mi się podoba Twoja stylizacja ;-)
OdpowiedzUsuńŚwietnie wyglądasz. Sceneria jak zwykle w punkt. Pozdrowienia :)
OdpowiedzUsuń