Zdążyliście mnie już trochę
poznać, w każdym poście daję Wam trochę siebie, dlatego z pewnością wiecie, że
poza herbatą, latem i Warszawą uwielbiam też książki. Czytam w każdej wolnej
chwili, pochłaniam kolejne tytuły niczym wielki smok i ciągle mi mało. Jestem zdecydowanie uzależniona od kryminałów
i cieszę się, że właśnie takie – pozytywne – uzależnienie mnie dopadło. Każda
książka to nowa historia, nowy świat, w który wchodzę całą sobą, świat, który
pochłania mnie całkowicie. Uwielbiam czytać, uwielbiam rozbudzać moją
wyobraźnie i przez to ćwiczyć umysł. Prawie zawsze w połowie książki [czasami
już na początku] zgaduję jej zakończenie i na końcu sprawdzam czy mi się udało.
To uczy analitycznego myślenia i rozwija nasze umiejętności wyciągania
wniosków. Ponadto czytanie rozwija naszą wyobraźnię, poprawia pamięć i wzbogaca
nasze słownictwo. Konkluzja nasuwa się sama – CZYTANIE TO SAMO ZDROWIE J
Zawsze najpierw czytam książkę,
dopiero później oglądam ewentualne adaptacje filmowe, albo na dużym ekranie w
kinie, albo na mniejszym w moim domu. No
dobra – muszę przyznać, że ten domowy wcale nie jest taki mały – przecież nie
ma nic lepszego niż ulubiony mecz [sic!] na dużym ekranie – takie są uroki
posiadania w domu największego na świecie fana piłki nożnej.
I muszę Wam przyznać, że po
głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że tu jest pies pogrzebany! Najpierw
czytam potem oglądam i chyba popełniam ogromny błąd, bo potem żaden film, który
powstał na podstawie książki, mi się nie podoba. Książka z reguły tak rozbudza
moją wyobraźnię, że ciężko ogląda mi się filmy. W zasadzie to wcale nie mogę
ich oglądać. Też tak macie? Bohater, który powstał w Waszej wyobraźni
diametralnie różni się od tego, który gra w adaptacji, a okrojona historia
często nie przypomina akcji książki. Doprowadza mnie to do szaleństwa. Wszystko
mi przeszkadza, wynajduję najdrobniejsze niepasujące szczegóły takie jak cechy
charakterystyczne bohaterów czy wygląd miejsc i wszystko od razu krytykuję.
Chyba raz zdarzyło mi się
obejrzeć najpierw film, a potem przeczytać książkę. Właściwie zostałam zmuszona
do tego podstępem, bo nie będę ukrywać, że „Zmierzch” i słodkie wampiry totalnie nie są w moim stylu. Przeczytałam książki [sic! bo
obiecałam przyjaciółce – nigdy jej tego nie zapomnę] już po obejrzeniu filmów i
niestety – nie mogłam wyobrazić sobie swojego własnego Edwarda. Oczami
wyobraźni widziałam Roberta Pattinsona i jego bladą twarz. FUJ.
Wracając do meritum. Uwielbiam
literaturę skandynawską, dlatego kiedy pochłonęłam, w błyskawicznym tempie,
całego Jo Nesbø zabrałam się za Camillę Läckberg. Przeczytałam wszystkie
jej książki, jedna po drugiej [ale nie w kolejności] i po ich skończeniu poczułam ogromną
pustkę. Patrik i Erika stali się dla mnie tak bliscy, że świat bez ich przygód
wydaje się strasznie nudny. Z niecierpliwością czekam na ich kolejne perypetie,
które mam nadzieję, będą jeszcze ciekawsze. Nie mniej jednak „Księżniczkę z Lodu”, „Kaznodzieję”, „Kamieniarza”, „Latarnika”
i „Ofiarę Losu” przeczytałam w
zasadzie jednym tchem. „Syrenka”, „Fabrykantka aniołków” i „Pogromca lwów” i zawarte w nich zawiłe historie
wciągnęły mnie najbardziej. I tutaj przychodzi moment, w którym film łączy się
z książką. Zupełnie przypadkiem trafiłam w telewizji na ekranizację „Niemieckiego Bękarta” czyli kolejnej
książki Camilli Läckberg. I powiem
Wam teraz szczerze, bez owijania w bawełnę - SŁABO. Jeśli przeczytacie książkę to nie
oglądajcie filmu Morderstwa w Fjällbace:
Niemiecki bękart! Nie ma sensu, film jest tak słaby, że już po 10 minutach
byłam strasznie zirytowana, a mój chłopak był tak znudzony, że smacznie spał
[mimo, że nie czytał książki i nie miał żadnego porównania]. Wątki są
pomieszane, nie mówiąc już o tym, że większość z nich jest pominięta. Jestem
osobą myślącą logicznie i doskonale zdaję sobie sprawę, że dokładne
przeniesienie na ekran 470 stron książki jest niemożliwe, ale to co zrobili
twórcy filmu jest wręcz straszne. Nie będę spoilerować, ale film ma się nijak
do książki, wszystko jest dosłownie na opak. NIE POLECAM, straszna słabizna.
Obecnie zrobiłam odpoczynek od skandynawskich kryminałów i pochłaniam książki Karin Slaughter. Jej cykl o hrabstwie
Grant jest świetny. Jestem już na ostatniej pozycji i powoli dopada mnie smutek związany z
końcem sagi. A Wy jakie książki polecacie?
ZDJĘCIA MACIEK SZABLIŃSKI
sweter | sweater | ROMWE
skarpetki | socks | UGLY
zegarek | watch | POP PILOT via TIME & MORE
paznokcie | nails | MANI MANI
Uwielbiam skandynawskie kryminały. Pamiętam, że na studiach jak zaczęłam czytać Camillę to czasami nie spałam przez pół nocy, bo chciałam dowiedzieć się jak się zakończy historia. Nie miałam jeszcze szansy przeczytać Pogromcy Lwów, czeka sobie na półce.
OdpowiedzUsuńZ kryminałów serdecznie polecam sagę Lizy Marklund, Ake Edwardsona czy Hakana Nessera. Tylko uważaj! Wszystkie wciągają :)
To świetnie. Te wciągające są najlepsze. Tak jak już napisałam wchodzę w świat książki cała sobą i utożsamiam się z bohaterami. Kiedy już skończę jest mi jakoś smutno i pusto :(
UsuńJak tylko to napisałaś to wzięłam się za Pogromcę Lwów i skończyłam w dwa dni. Ja też strasznie przeżywam wszystkie perypetie razem z bohaterami.
UsuńTeraz zaczęłam trylogię Bernara Miniera i polecam z całego serca. Dawno nie czytałam tak dobrego kryminału. Akcja dzieje się we Francji więc miła odmiana po Skandynawii :D
Henning Mankell i komisarz Wallander!!!
OdpowiedzUsuńOch skąd ja to znam, ja również zawsze zaczynam od książek, a potem każdy film niesamowicie mnie rozczarowuje. Chociaż co do "Zmierzchu", w czasach młodości nie powiem, byłam fanką ;)
OdpowiedzUsuńO książkach tej autorki słyszę już od dłuższego czasu i myślę, że poproszę Mikołaja o jedną z nich :)
Uff, dobrze, że ktoś podziela moją przypadłość :)
UsuńZmierzch czytało mi się spoko, ale to totalnie nie moje klimaty :) A Camillę gorąco polecam, zacznij od pierwszej i wpadniesz jak śliwka w kompot :) buziaki
Post o książkach i coś widzę słabe zainteresowanie tematem;) dorzucę więc coś od siebie: z kryminałów polecam np. Charlotte Link (zdarzają się słabsze momenty, ale ogólnie jest super) czy Katarzynę Bondę (nie ma słabszych momentów), a z nowości "W imię dziecka" Iana McEwana (tego od "Pokuty"). Pewnie polubisz też książkę Garance Doré. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCzytałam kilka książek Charlotte Link i pewnie jeszcze po nie sięgnę :) Bondy mam też kilka i czekają grzecznie na półce na swoją kolej :) No wiesz statystyczny Polak czyta jedną książkę rocznie... także tak :P Miłego wieczoru :)
UsuńLove your nails.
OdpowiedzUsuń